Jej twarz widzę w miejscach, w których
nie ma prawa się pojawić. Na dźwięk jej imienia przed oczami mam najróżniejsze
obrazy, przywołujące nie najlepsze momenty z mojego życia. Nienawidziłam jej
twarzy, jej sposobu poruszania się, jej sposobu mówienia. A przecież to ja jej
odebrałam szczęście. Z buciorami brutalnie wtargnęłam w jej świat, kierując się
tylko chęcią zaspokojenia swoich pragnień i spełnienia swoich marzeń. Ona też
miała marzenia. Ich wspólne marzenia. Miała plany. Ich wspólne plany. Ja jej to
wszystko zabrałam. Chciałam zbudować swoje szczęście na podwalinach jej
rozpaczy.
Może dlatego nigdy nie byłam w pełni
szczęśliwa. Nieustannie wracałam myślami wstecz, szukając wyjaśnienia i
odpowiedzi na pytania, które nie chciały ulecieć z mojej głowy. Czy on mnie
naprawdę kocha? Czy jego miłość do niej już wygasła? Czemu tak długo zwlekał?
Przecież tak samo mógł postąpić ze mną.
Ukrywać zdradę przez wiele miesięcy, które po jakimś czasie przerodziłyby się w
lata. Wyrzekać się miłości do mnie, zapewniać inną, że kiedyś mnie porzuci, że
na razie to nie jest takie proste. Nie umiałam spojrzeć na siebie w lustrze.
Widziałam kochankę, która zrujnowała kawałek życia innej kobiecie. Kobieta nie
powinna czynić krzywdy drugiej kobiecie. Widziałam jej łzy, gdy się do mnie
zbliżał. Dlatego budowałam mur między nami, którego żaden z nas nie umiał
przełamać. Na początku cielesnością chciałam go przy sobie zatrzymać. To był
mój azyl, który dawał mi pewność, że w tamtej chwili myśli tylko o mnie, że
spędza ze mną czas, a nie z nią. Każda minuta była ważna. Każda minuta, której
nie spędzał ze swoją dziewczyną.
Potem bałam się jego bliskości. Nie
widziałam już jej łez, ale czułam swoje spływające po moich policzkach. Czułam
się brudna i upodlona, mimo, że wybrał mnie, porzucając tamtą. Byłam lepsza.
Ale w czym? Zwabiłam go niczym modliszka, nie zważając na cierpienia innych.
Szukałam usprawiedliwienia w tym, że to on obiecując szybkie rozstanie z nią,
zaproponował pierwsze spotkanie. U mnie w domu. Nie na ulicy, bo ktoś mógłby
nas zobaczyć.
Pewnego razu nas zobaczyła. On pobiegł
za nią, a ja zostałam w deszczu, próbując zapalić papierosa. Nigdy nie czułam
się bardziej upokorzona. Cieszyłam się na myśl, że musi jej się tłumaczyć, w
głębi duszy czułam do niego odrazę. Miałam nadzieję, że tym razem ten związek
się skończy, a w myślach kreowałam wizję, w której to ja jego odrzucam. Ale w
głębi duszy wiedziałam, że nigdy tak się nie stanie. Że, gdy tylko powie mi, że
z nią koniec, ja potulnie wtulę się w jego ramiona, szczęśliwa, że moje
marzenie się spełniło.
A